Moje pierwsze zajęcia.

Podziel się wpisem z innymi!

moje pierwsze zajęcia

Moje pierwsze zajęcia logopedyczne – jakie były? Hmmm?!?!

Dzisiaj wiele osób patrzy na mnie jako logopedę, który bardzo dużo wie, praktykuje z pasją i zna odpowiedź na wszystkie pytania.

Otóż to gucio prawda! Sama o sobie myślę, że wiem sporo ale nadal wiem ile nie wiem. Ogrom informacji nie dociera do mnie lub nie mam czasu go przyswoić i wiem, że nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania – ABSOLUTNIE! Praktykuję z pasją ale są też cięższe dni, kiedy autentycznie mam wszystkiego dość i mam ochotę zmienić branżę najlepiej na taką, która w ogóle nie jest pokrewna z tym co teraz robię.

To, co wiem na pewno to to, że od moich pierwszych zajęć minęło bardzo dużo czasu. Z jego perspektywy widzę jak wiele zmieniło się przede wszystkim w moim osobistym patrzeniu na logopedię. Czy wiesz, że gdy ja „startowałam” w zawodzie były może ze dwa znane blogi logopedyczne?

Chcesz usłyszeć jakie były moje początki w zawodzie, jakie błędy popełniałam i co się od tego czasu zmieniło? 

Zapraszam.

Moje pierwsze zajęcia logopedyczne

Swoje pierwsze kroki stawiałam już na 3 roku studiów, pracując z dziećmi z przedszkola. Kiedy sięgam pamięcią do tamtych czasów to najchętniej schowałabym się pod ziemię za część rzeczy jakie robiłam.

Co konkretnie mam na myśli?

  1. Ćwiczenia oddechowe z każdym dzieckiem – dmuchanie i zasysanie.

    Ile ja się pomocy do tego nawymyślałam i narobiłam, to tylko wiem ja i obecnie mój zachowanek 😉  Nie było to zasadne w każdej sytuacji. Nie każde dziecko tego potrzebuje. W niektórych przypadkach była to po prostu strata czasu. Ćwiczenia oddechowe wykonuje się m.in., kiedy dziecko nawykowo oddycha buzią, przez co choruje często i tak koło się zamyka. Zawsze należy pamiętać o znalezieniu przyczyny takiego stanu rzeczy. Ćwiczenia oddechowe są potrzebne, kiedy dziecko się zacina, jąka, kiedy mowa jest skandowana (jeśli nie ma to związku ze sprawami neurologicznymi). Tego typu zadania przydadzą się również w przypadku, gdy występuję międzyzębówka (choć ćw. oddechowe to mały pikuś przy ogromie innych kwestii, które należy zrobić) oraz w przypadku, gdy pracujemy nad wzmocnieniem tylnej części języka. Oczywiście emisja głosu oraz perfekcyjna dykcja lubią ćwiczenia oddechowe.

  2. Ćwiczenia buzi i języka z każdym dzieckiem.

    Zawsze, wszędzie i przy każdej okazji, najlepiej przed wielkim lustrem. Teraz mówię głośne NIE! Jasne, jest to część logopedii. Do wad wymowy ok. do „mówienia po swojemu”, do ORM, no NIE. Przynajmniej nie na początku terapii. Ps. Lustra w gabinecie nie mam od ponad 6 lat… Czasem jest mi potrzebne małe, kieszonkowe lusterko.

  3. Ćwiczenia buzi i języka takie same z każdym dzieckiem.

    No NIE! To co jest potrzebne Zuzi, może nie być zasadne w przypadku Krzysia, bo mają inną wadę, inne potrzeby.

  4. Głębokie przekonanie, że logopedia to tylko i jedynie wady wymowy.

    Na takie myślenie wpłynęły przede wszystkim moje studia. Na praktykach widziałam, że coś nie gra, bo w szkole w klasach integracyjnych przewijały się dzieci z ZA, z autyzmem, z ORM, z dysleksją, z niepełnosprawnością intelektualną ale z racji tego, że było ich stosunkowo niewiele, traktowałam te dzieci, sytuacje i zajęcia z nimi jako wyjątkowe. W późniejszej pracy w przychodni, a potem „na swoim”, miałam twarde lądowanie, bo takich wyjątków było około 85% – 90%. Można powiedzieć, że wady wymowy to był odpoczynek.

  5. Praca po kolei, nad jedną głoską, przez wszystkie etapy i potem kolejna.

    Głupota! Choć wiem, że książki i teoria mówią inaczej. Wiem, że może Cię to dziwić. Teraz pracuję na kilku dźwiękach jednocześnie, czasem na 3, czasem na 6. Wszystko zależy od dziecka. Najważniejsze, że działa i dziecko tym samym szybko idzie do przodu, kończąc terapię niezmordowane i nieumęczone całym procesem.

  6. Subiektywne badania słuchu.

    Kiedyś, gdy te wychodziły poprawnie nie zlecałam specjalistycznych badań słuchu. W 95% było to jak najbardziej poprawne, jednak w 5% przypadków mogło przyśpieszyć terapię, bo np. jedno ucho było zatkane korkiem woskowym, kulkami styropianu, itp.

  7. Rzucanie diagnozami na prawo i lewo.

     Oj łatwo mi to przychodziło. Dziwiłam się, że np. inni specjaliści, niby starsi, mądrzejsi, bardziej doświadczeni nie potwierdzali tego od razu. Czekali na wyniki innych badań, dawali dziecku czas na pokazanie szybkości uczenia się, nadganiania braków. Nie mówię, że każda szybko wydana opinia była błędna. Około 80% diagnoz wydanych przeze mnie w pierwszych 2 – 3 latach pracy było poprawnych. Ale teraz rozumiem dlaczego inne osoby czekały. Nauczyło mnie te 20%… Wtedy to mnie irytowało i wkurzało na maksa.

 

Podsumowanie

Mimo wielu niedociągnięć uważam, że moje pierwsze zajęcia logopedyczne spełniały swoją rolę. Pomagały dzieciom. Miałam nawet terapie zakończone w kilka miesięcy. Sytuacje trudniejsze zawsze konsultowałam, odsyłałam do bardziej doświadczonych kolegów lub prowadziłam dzieci z kimś wspólnie. Jeździłam także na szkolenia.

Wiem też, że bez pierwszej pracy, bez rozwiązywanie namacalnych problemów nie byłabym tu, gdzie jestem. Nie doszłabym do tego, gdyby nie praktyka. Choć nadal uważam, że można być jeszcze lepszym! Ciągle nad tym pracuję.

Dlatego, każdego młodego logopedę zachęcam do praktykowania jak najszybciej. Bo tak samo jak ta dziewczyna ze zdjęcia potrzebowała czasu, treningu i praktyki, tak młody logopeda, BA! każdy logopeda potrzebuje praktyki, by iść do przodu i się rozwijać.

Jeśli chcesz się rozeznać szerzej w temacie zapraszam do MOJEGO PORADNIKA LOGOPEDY [OTWÓRZ]

Podziel się wpisem z innymi!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *